"Moneyball" – film, który otwiera na nowo oczy na sport
top of page

"Moneyball" – film, który otwiera na nowo oczy na sport


Źródło: materiały prasowe

Lubię dobre filmy. Czy w szczególności te o tematyce sportowej? Chyba nie wyjątkowo, ale wzruszają mnie oparte na faktach inspirujące historie ludzi, którzy walczyli ze swoimi słabościami, pokonywali piętrzące się trudności, aby w końcu wznieść na koniec upragniony laur zwycięstwa. Jednak ostatni obejrzany przeze mnie obraz tego typu, trochę wymyka się tym schematom.

 



"Moneyball" film po amerykańsku


“Moneyball” to opowieść o sporcie dla mnie, Polaka, dosyć egzotycznym – baseballu. Co o nim wiedziałem przed filmem? Że miotacze rzucają, goście z kijami baseballowymi (w Polsce też znane, choć z innych powodów) te piłki odbijają, jeśli nie odbiją, to facet za nimi te piłki łapie, a jak odbiją, to zawodnicy z pola ruszają, żeby tę piłkę złapać i jak najszybciej odrzucić, bo w innym wypadku zawodnicy drużyny tego gościa z kijem zdobywają bazy. No i wiedziałem, co to jest homerun (kiedy gość tak mocno rąbnie kijem w piłkę, że ta wylatuje w trybuny i ci z pola, co mieli tę piłkę złapać, mogą opuścić zrezygnowani ręce). Czy po seansie wiem o baseballu więcej? Nie. Bo tak naprawdę baseball był tłem dla dużo ważniejszej historii – takiej, która zmieniła oblicze sportu na dobre (sic!).



Równia pochyła


Główny bohater, grany przez Brada Pitta, to tzw. GM, czyli generalny menedżer najbiedniejszego klubu baseballowego w lidze Billy Beane. Po przegranym finale okazuje się, że najważniejsi zawodnicy, którym akurat kończy się kontrakt, postanawiają odejść. Nie będzie łatwo załatać te dziury – właściciel klubu nie jest w stanie zwiększyć budżetu. Billy musi budować na tym, co ma, a ma niewiele. Po spotkaniu z doradcami/scoutami (ekipa leśnych dziadków z poprzedniej epoki) dostaje radę: kup zawodników, których wyszukaliśmy – “będzie pan zadowolony”. I pewnie tak by się stało, gdyby nie “przypadkowe” poznanie analityka pracującego u jednego z rywali – młodego Pete’a, który jest świeżo upieczonym absolwentem ekonomii na Yale.



Ekipa “odrzutków”


Pete, pomimo niepozornego wyglądu (zupełnie niesportowej sylwetki) zna się na liczbach i proponuje Billy`emu coś, co z pozoru wydaje się szalone (bo nikt tego wcześniej nie robił) – zbudowanie zespołu z niedocenianych zawodników, wykorzystując stworzone przez niego narzędzia do rozpoznawania talentów i analizowania statystyk graczy. Twierdzi, że znalazł lifehack na wykorzystanie umiejętności, których nikt nie brał w takiej konfiguracji pod uwagę. Mówiąc wprost – gość proponuje branie do ekipy zawodników, których nikt by nie chciał. Jeden z nich ma uszkodzony nerw łokciowy, co sprawia, że już nigdy nie będzie rzucał, ale za to dobrze zdobywa bazy. Choć tu pojawia się kolejny problem. Analiza wskazuje, że świetnie będzie sobie radził na bazie “pierwszej” (w baseballu są cztery), no tylko … nigdy nie grał na tej pozycji. Szaleństwo, prawda? Co więcej, trener był tak mocno niezadowolony z proponowanych personaliów, że pomimo TRAGICZNYCH wyników wciąż nie wystawiał ludzi zaproponowanych przez młodego statystyka. Jakie rozwiązanie znalazł na ten problem menedżer Billy? Zwolnił zawodników, na których stawiał trener. Tak bardzo uwierzył w ten system.


Czy im się udało? Warto ten film obejrzeć, dlatego nie będę Ci już więcej spoilerował. Powiem tylko, że jest to historia z nieoczywistym zakończeniem. I całkiem fajnymi przemyśleniami do wyniesienia dla siebie.



Moje wnioski po filmie "Moneyball"


1. Pieniądze faktycznie bywają problemem w sporcie. Tym wielkim, ale i małym, uprawianym hobbistycznie. Czasami zakup dobrego sprzętu sporo kosztuje. Nie warto jednak rezygnować z marzeń i dobrze jest dać sobie szansę. Może da się kupić coś używanego, na co ktoś już i tak nie liczy, tak jak na zawodników z Moneyball?



2. Na nasze osiągnięcia w sporcie wpływ ma masa różnych czynników. Dlatego warto obserwować postępy, nieustannie się doskonalić i zwracać uwagę na detale – niezależnie od tego, czy biegasz, jeździsz na rowerze czy zjeżdżasz na nartach. Jeśli lubisz konkurować sam ze sobą, a od pewnego czasu masz wrażenie, że przestałeś się rozwijać i czujesz, że uchodzi z Ciebie powietrze, to może to być jakiś pomysł – zatrzymaj się i zwróć uwagę na detale. Coś na pewno możesz poprawić.


3. Będzie to myśl trochę nieoczywista. Warto interesować się egzotycznymi dla nas sportami. Po pierwsze dlatego, że zawsze można się dowiedzieć czegoś ciekawego. Drugi powód jest trochę z przymrużeniem oka. Pamiętam, gdy jako dzieciak oglądałem wraz z tatą zimową olimpiadę i mój tata nie mógł odżałować, że nie zaczął za młodu uprawiać curlingu (to taki ciekawy sport, gdzie zawodnicy z Twojego zespołu zamiatają lód, żeby puszczony przez Ciebie kamień mógł dotrzeć do celu). Śmiał się, że w Polsce konkurencja jest tak mała, że może sam załapałby się na igrzyska. Dla Ciebie pewnie jest już za późno, ale, jeśli jesteś ojcem, może warto, byś otworzył swojemu dziecku oczy na coś mniej oczywistego niż piłka nożna, koszykówka czy siatkówka?


I na sam koniec mała reklama – obejrzyj ten film. Według mnie zdecydowanie nie jest on stratą czasu.

 


Jeśli chcesz rozwijać się fizycznie, skorzystaj z aplikacji Droga Odważnych, gdzie znajdziesz artykuły, kursy i wyzwania, które pomogą Ci rozwijać tę sferę.



118 wyświetleń0 komentarzy

Powiązane posty

Zobacz wszystkie

Chcę otrzymywać newsletter!

Dziękujemy za przesłanie!

bottom of page