Jak przeżyć Mszę z 7 dzieci
Z Szymonem Wytykowskim, szczęśliwym mężem, ojcem siódemki dzieci, prezesem Wielkopolskiego Oddziału Związku Dużych Rodzin 3 Plus, rozmawia Kamil Jaśniewicz.
Co dla ciebie jako mężczyzny jest istotne w świętowaniu niedzieli?
To wydaje się oczywiste – Eucharystia. To jest dla mnie najważniejszy fragment dnia, wszystko kręci się wokół niej. Już na etapie planowania stawiamy ją w centrum, by się do niej dobrze przygotować.
Jak wyglądają przygotowania w tak licznej rodzinie?
Jeśli chcemy iść na przykład na mszę rodzinną, która w naszej parafii jest o godzinie 11, to musimy to tak zaplanować, żeby wcześniej zdążyć zjeść śniadanie, wyszykować dzieci, ubrać się. W dużej rodzinie problemy są dokładnie takie same jak w każdej innej, niezależnie, czy ktoś ma jedno, dwójkę czy trójkę dzieci. Różnica jest w nasileniu tych problemów i w konsekwencjach. Każdy drobny błąd odbija się potem echem wielokrotnym. Dlatego musimy bardziej planować i lepiej przewidywać, bo pewnych konsekwencji nie jesteśmy już potem w stanie unieść. Na przykład wieczorna Eucharystia po bardzo intensywnym dniu powoduje, że ani dzieci z niej nie skorzystają, ani my, i jeszcze wszyscy będą nerwowi.
Chodzicie na mszę wspólnie, czy dzielicie się na jakieś mniejsze grupy?
Z zasady staramy się wszystko robić wspólnie. Nigdy nie byłem zwolennikiem mszy dla samych dzieci, ale zawsze mi odpowiadały msze rodzinne. Wtedy dzieci są jakoś zaopiekowane, jest słowo skierowane do nich, ale nigdy nie przychodzą na nią same, zawsze są z rodzicami. Oczywiście kiedy najstarsza córka znalazła sobie scholę, w której zaczęła śpiewać, chodziła na mszę o 19, żeby w niej uczestniczyć, żeby się realizować, służyć.
Czy przygotowanie do mszy u was to tylko kwestia zaplanowania i wyszykowania się, czy też wcześniej na przykład rozważacie słowo Boże, przygotowujecie się jakoś inaczej duchowo?
Zawsze mi się to marzyło, ale nigdy mi nie wyszło (śmiech). Łatwiej jest w drugą stronę – po powrocie z Eucharystii siadamy i rozmawiamy. To jest łatwiejsze niż przygotowanie dzieci na to, co będzie dopiero się działo.
Tę rozmowę inicjuje ktoś, kogo coś poruszyło na mszy, czy też starasz się tym jakoś zarządzać?
Powiem tak – jak kogoś faktycznie coś uderzyło, to on to będzie inicjował, ale ważne, żeby wiedział, że może się tym podzielić. W domu jest taka atmosfera, która po prostu na to pozwala. Na pewno jest to rola faceta, żeby tym zarządzać, żeby stworzyć tę atmosferę, żeby samemu się dzielić. Nie jest to też jakiś stały punkt, że zawsze wracamy i teraz trzeba rozmawiać. Raczej na zasadzie – mam się czym dzielić, to mówię. Nie chcemy wyrobić u dzieci takiego nawyku myślenia, że “dobra, teraz trzeba jeszcze to przejść”.
Gdzie siadacie w kościele?
Jak tylko idziemy z dziećmi, to zawsze siadamy w pierwszej, drugiej ławce. To jest ważne, bo dziecko nie będzie uczestniczyć w czymś, czego nie widzi.
Jak radzicie sobie na Eucharystii w takiej grupie?
Mniejszym dzieciom staram się cały czas tłumaczyć różne momenty. Nawet dorośli mają problem, by utrzymać cały czas skupienie, a co dopiero dziecko w wieku 5-6 lat. Staram się poszczególne momenty wyłapywać i wskazywać. Na przykład wchodzimy do kościoła, woda święcona, przeżegnanie się – którą ręką, dlaczego? Taka opowieść dla dzieci jest atrakcyjna. Później na przykład przypilnowanie “Ojcze nasz”, które dziecko już umie, zwrócenie uwagi na przeistoczenie, na to, co się dzieje na ołtarzu. Z takich ważnych jeszcze dla nas momentów – znak pokoju. Przy naszych dziewięciu osobach, jak zaczniemy każdy z każdym, to daje to dzieciom takie poczucie siły, że my jesteśmy rodziną. No i ważny też moment – koniec. W naszych kościołach jest tak, że już od Komunii ludzie zaczynają powoli wychodzić, więc możemy mieć problem, by pokazać dzieciom, kiedy jest ten koniec. Mamy taką zasadę, że jak wyjdzie kapłan, to jeszcze raz całą rodziną idziemy przed ołtarz i wspólnie odmawiamy: “Niechaj będzie pochwalony przenajświętszy sakrament” i dopiero później wychodzimy. Wtedy nasze dzieci wiedzą, że to jest koniec mszy.
A co z czasem wakacji, które są czasem odprężenia? Nie macie wtedy takiego problemu spychania Eucharystii na boczny tor?
W ogóle nie odczuwam tego problemu. Dla mnie jest oczywiste, że odprężenie jest od czegoś zupełnie innego. Urlop bierze się od pracy, a nie od życia.
Dla dorosłych “odciągaczem” od niedzielnej Eucharystii może być praca, a dla dzieci odrabianie lekcji. Jak to jest u was?
Z zasady nie pracujemy w niedzielę. Przypominam sobie może trzy albo cztery niedziele, gdzie byłem zmuszony jakimiś terminami do zakończenia projektu. To bardzo wyjątkowe rzeczy i wcale niechlubne. Jeśli chodzi o lekcje, to nasze dzieci wiedzą, że w niedzielę staramy się spędzać czas razem, co wiąże się z różnymi atrakcjami. Jeśli nie chcą mieć problemów w szkole, to muszą się z tymi lekcjami uporać wcześniej. Bo albo gdzieś wyjdziemy, albo będziemy coś wspólnie robić w domu i nie będą mogli w tym uczestniczyć przez naukę. Konsekwencje odczuwają więc sami. Staramy się raczej przypilnować, żeby lekcje zrobili szybko w piątek i w sobotę.
Co jeszcze poza Eucharystią jest dla Was ważne w świętowaniu niedzieli?
Wspólne śniadanie. Bardzo tego pilnujemy, bo w tygodniu nie zawsze to nam wychodzi. Każdy idzie na inną godzinę do szkoły, do pracy. Wspólnie je przygotowujemy, wspólnie po nim sprzątamy, razem je jemy. Zawsze jest bardziej uroczyste, na fajniejszej zastawie. To wspólne śniadanie jest dla nas takie energetyczne, zawsze pojawiają się jakieś fajne tematy do rozmowy. To jest czas budowania naszych relacji. Po mszy razem jemy obiad, mamy czas wolny, który też staramy się spędzać razem, ale nie ma w tym jakiegoś przymusu. Starsze dzieci mają swoje sprawy np. harcerstwo, schola czy inne grupy. Ale dzieciaki same wyczuwają i wiedzą, że to jest czas dla nas. Już w sobotę często pytają: “to co będziemy jutro robili?”.
Dziękuję Ci za rozmowę.
Jeśli chcesz lepiej poznać Eucharystię i nauczyć się przeżywać ją głębiej, skorzystaj z kursu: Eucharystia – teoria i praktyka, który znajdziesz w aplikacji Droga Odważnych.
コメント